Nieco ponad rok temu porwał mnie temat kobiet w lotnictwie. One, z uwagi na płeć, a więc stereotypy są mniejszością w zmaskulizowanej dziedzinie jaką jest lotnictwo. To sprawia, że obecność płci pięknej interesuje na różne sposoby. Ponieważ tworzę bloga o podkarpackim lotnictwie zaczęłam szukać jakiejś tutejszej kobiety lotnictwa, która byłaby wizytówką tego tematu w regionie. Jeden z mieleckich pilotów podrzucił mi nazwisko – Agnieszka Czachor. Pierwsza pilotka w Mielcu – powiedział. I tyle.
Najpierw w wyszukiwarkę internetową wpisałam imię i nazwisko. Po dłuższym scrollowaniu stron natrafiam jedynie na krótką, encyklopedyczną wzmiankę o Agnieszce Nasternak (po mężu – Czachor). Kilka dat, parę suchych faktów. Napisano, że pochodzi z województwa świętokrzyskiego, ale tuż po studiach na Politechnice Warszawskiej (1968 – 1974) podjęła pracę w WSK PZL Mielec m.in. jako pilot.
LUDZI CIEKAWI TO CO PIERWSZE I NIESTEREOTYPOWE
O kobietach pracujących w męskich profesjach robi się głośno najczęściej z powodu okazji typu Dzień Kobiet. Jednak mając na uwadze moje poszukiwania informacji o tej pilotce miałam wrażenie jakby o niej nie pamiętano. Tymczasem Agnieszka Czachor była pierwszą zawodową pilotką w mieleckich zakładach lotniczych. Jej przygoda z lotnictwem to także historia o kobiecej sile. Czas najwyższy opowiedzieć o tym kompleksowo.
„Zawsze leciałam w stronę nieba.” *
Tak zaczyna się rozmowa Anny Bratek – autorki książki pt. „Siła to ONA” z Agnieszką Czachor. Kobieta opowiadała w niej m.in. o tym jak zaczęła się jej przygoda z lotnictwem i to właśnie dzięki tej publikacji dotarłam do Pani Agnieszki. Skontaktowałam się z nią w listopadzie tego roku z prośbą o rozmowę. Była zaskoczona, że ktoś chce o tamtym lotnictwie słuchać, że traktuje to jako coś ciekawego. Nie dowierzała, że taka historia może dziś kogoś zainteresować.
LOTNICTWO Z KSIĄŻEK I Z MARZEŃ
Jako dziecko Agnieszka dużo czytała – w tym książek o lotnictwie. Ta dziedzina zafascynowała ją na tyle, że pojawiły się marzenia o lataniu.
– To lotnictwo wzięło mi się z książek i marzeń, które tworzyły się pod wpływem tych lektur. Jako uczennica z pasją czytałam m.in. „Górę Czterech Wiatrów” – Kownackiej. Potem zaczytywałam się książkami Janusza Maissnera – przedwojennego pilota, poczytnego prozaika znanego jako „Porucznik Herbert”. (Agnieszka Czachor)
Dziewczyna była zdolna, i to bardzo. Wcześniej niż jej rówieśnicy zaczęła edukację szkolną. W drodze do lotnictwa stało się to jej „kulą u nogi”. Do szkoły średniej poszła w wieku 12 lat. Pewnego dnia do sandomierskiego liceum zawitali przedstawiciele stalowowolskiego aeroklubu. Ich zadaniem było promować lotnictwo i zachęcać młodych ludzi do szkolenia, a co za tym idzie zapisywania do tej lotniczej struktury. Tamtejsza młodzież ochoczo podjęła temat. Swą gotowość wyrazili wszyscy uczniowie – z wyjątkiem Agnieszki. Dziewczyna nie miała ukończonych 16 lat, czego wymagano, aby móc się szkolić. Warunkowo można było dostać się tam za zgodą obydwojga rodziców. Lecz rodzice dziewczyny stanowczo zaprotestowali. Na ładnych parę lat Agnieszka odpuściła realizację marzeń. Znalazła środek zastępczy. Sport na jakiś czas pozwolił jej skutecznie zapomnieć o lotnictwie.
Potem przyszedł czas na studia. Nastolatka szukała czegoś, co legalnie pozwoliłoby jej na kontakt z lotnictwem. Rodzice nadal oponowali. Trochę za sprawą kolegi wybrała Politechnikę Warszawską. Kształciła się na kierunku 'mechanika precyzyjna’. Powiedziano jej, że tam są opracowywane przyrządy nawigacyjne dla lotnictwa. Studiując kontynuowała swoją karierę sportową. Specjalizowała się m.in w rzucie oszczepem. Była nawet w Kadrze Narodowej. Z czasem coraz trudniej było jej łączyć to z uczelnią.
„Czasami powracały do mnie myśli o lataniu, ale Warszawa to duże miasto i takich zapaleńców jak ja nie brakowało, więc była selekcja (…) po zdobyciu dyplomu mogłam wybierać miasto, w którym chciałabym pracować. Wtedy wróciła do mnie myśl o lataniu i mając to na uwadze wybierałam między Bielsko-Białą, Stalową Wolą, a Mielcem, gdzie są aerokluby. Zdecydowałam się na to miasto.” * (Agnieszka Czachor)
DZIWNE CZASY
Dostała się do pracy w tamtejszej WSK PZL Mielec. Z racji swojego wykształcenia najpierw pracowała w biurze konstrukcyjnym pomp wtryskowych. W mieście działał jeden z dwóch w kraju aeroklubów fabrycznych. Lotnisko miała tuż za oknem. Chodziła tam po pracy i w weekendy. Szkoliła się: najpierw, aby uzyskać licencję pilota szybowcowego, potem samolotowego – turystycznego.
– W tym mieście dla chętnych do lotnictwa była bardzo sprzyjająca atmosfera. Latać uczono także takich jak ja, inżynierów. Nie byłam pierwsza jako osoba szkolona w tym wieku, w tym aeroklubie, ale byłam pierwszą kobietą – zawodową pilotką samolotową w Mielcu. We wszystkich ośrodkach lotniczych i aeroklubach w kraju uczono latać na szybowcach już szesnastolatków. Finansowało to wtedy chyba państwo. Chodziło o to, aby pozyskać młodych ludzi do lotnictwa wojskowego, aby szli bodajże do oficerskiej „Szkoły Orląt” w Dęblinie. Ja, po studiach zostałam wyszkolona tylko dzięki przychylności zakładu pracy. Trafiłam w dobry czas i miejsce. Od razu szkolono mnie na An-2. (Agnieszka Czachor)
To były dziwne, zawiłe czasy – trudne, w których jednocześnie wszystko było możliwe. Druga połowa lat 70. była dla Mielca czasem postępu technicznego i organizacyjnego. W przeciwieństwie do sytuacji w kraju miasto rozwijało się, a w fabryce kwitła produkcja: wzrósł eksport – zakłady zawarły wówczas m.in. kontrakt z ZSRR na dostawy elementów konstrukcyjnych do samolotów Ił-86 i Ił-96 co było motywacją do udoskonalenia m.in. technologii obróbczych i montażowych w fabryce. Produkowano samoloty: M-15, M-18, An-2 i TS-11 Iskra. W ’78 roku podpisano porozumienie ze Związkiem Radzieckim na produkcję pasażersko-transportowego An-28. Na początek do krajów radzieckich miało trafić aż 1000 tych maszyn (ostatecznie powstało 200, a pierwszego An-28 oblatano dopiero w ’84 roku). Prognozowano stabilny rynek pracy, zbytu i produkcję na kilkanaście lat.***
W Polsce produkowano samoloty, przemysł lotniczy rozwijał się, a więc potrzebowano pilotów – zawodowych, cywilnych. Lecz socjalistyczna polityka państwa blokowała realizację tych potrzeb. Potencjalne kadry lokowano w lotnictwie wojskowym.
W Zarządzie aeroklubu mieleckiej fabryki znajdowali się ludzie, którzy jednocześnie pracowali w WSK PZL Mielec na różnych stanowiskach – m.in. kierowniczych i to tam prawdopodobnie zapadła decyzja o objęciu szkoleniem podstawowym do licencji turystycznej m.in. Agnieszki Czachor. Normalnie w ramach tego szkolenia adeptów uczono latać na małych samolotach, ale tym razem…
– Szkolenie na An-2 w Mielcu na tym etapie było wtedy chyba pierwszym takim w Polsce. Zaczynaliśmy od dużego samolotu, a potem trenowaliśmy na małym po to, żeby móc wykonywać jakieś akrobacje. Nie wiem dlaczego tak się stało. Może to był jakiś eksperyment..(Agnieszka Czachor)
Eksperyment? Gdy Agnieszka szkoliła się podstawowo na An-2, pod koniec 1976 roku Ministerstwo Komunikacji podjęło decyzję o utworzeniu w Jasionce Ośrodka Szkolenia Personelu Lotniczego, który miał kształcić pilotów cywilnych. Deficyt fachowych kadr był tak duży, że mówiono nawet o niedowładzie w systemie kształcenia lotniczego.** OSPL miał służyć zdobywaniu kwalifikacji pilota samolotowego zawodowego II klasy. Praktyczną działalność jednostka rozpoczęła latem 1977 roku, a pierwszych adeptów szkolono na zakupionych w Mielcu An-2. Dziś nie jest to już tajemnicą, że zanim utworzono ten ośrodek proces szkolenia lotniczego często odbywał się w bliżej nieokreślonych warunkach – na przykład w ramach treningów prowadzonych przez aerokluby, a zawodowym pilotem można było zostać holując szybowce czy wyrzucając spadochroniarzy. Nie było profesjonalnych, sformalizowanych programów szkoleniowych – często tworzyli je członkowie aeroklubów na podstawie własnych subiektywnych odczuć. O tym jak to wtedy naprawdę funkcjonowało niewiele wiedzą nawet ci, którzy wówczas podejmowali się zawodowego latania.**
Agnieszkę oraz późniejszego pilota doświadczalnego Tadeusza Franaszczuka szkolono w Aeroklubie Mieleckim do licencji turystycznej właśnie na An-2. Pisał o tym mielecki pilot doświadczalny Henryk Bronowicki w swojej książce****. Według jego relacji najpierw ówczesny szef personelu lotniczego aeroklubu wystąpił z prośbą do Głównego Inspektora Personelu Lotniczego w Warszawie o zgodę na wyszkolenie dwóch pilotów do licencji pilota turystycznego na samolocie An-2. Program na szkolenia za pomocą An-2 miał wyglądać tak samo jak w przypadku aeroklubowego szkolenia na małych samolotach typu CSS-13, Junak-3 czy Jak-18. Warszawski inspektor zgodził się na to eksperymentalne szkolenie, a Bronowicki został wyznaczony na instruktora dla dwóch adeptów sztuki latania An-2 – w tym Agnieszkę, dziewczynę po studiach z licencją III klasy pilota szybowcowego i około ośmiogodzinnym nalotem. Chociaż zadanie nie było łatwe to jednak po kilku miesiącach, jesienią 1977 roku otrzymała licencję samolotową pilota turystycznego.
Jej instruktor podkreślał nietypowość tego kursu. Dla niego samego było to nowe doświadczenie. W porównaniu do wcześniejszych szkoleń więcej czasu zajmowało przygotowanie teoretyczne do lotu An-2. Ostatecznie opłaciło się. Jednak nawet Henryk Bronowicki nie krył zdziwienia w związku z wytypowaniem mieleckiego „Antka” jako samolotu do szkolenia podstawowego. Zwracał uwagę choćby na względy ekonomiczne, m.in spalanie paliwa – około 180 litrów na jedną godzinę lotu. Potem, zarówno Agnieszka jak i Tadeusz Franaszczuk, po uzyskaniu wymienionej licencji nadal latali „Antkiem”, budowali swój nalot przebazowując samoloty dla klientów mieleckiej WSK PZL w kraju i zagranicą.
SAMOLOTY – PRZEPUSTKĄ DO ZAWODU
W czasach PRL-u obecność kobiet w lotnictwie ograniczała się głównie do aeroklubów. Były głównie szybowniczkami, instruktorkami szybowcowymi. Agnieszka początkowo również chciała latać tylko na szybowcach jednak koledzy mówili jej, że samoloty to przepustka do zawodu. Końcem października 1978 roku otrzymała licencję pilota samolotowego zawodowego.
– Tak oto z hobby jakim było dla mnie latanie trafiłam do zawodu. (Agnieszka Czachor)
Gdy zwolniło się miejsce na etat pilota WSK PZL Mielec została przyjęta do Działu prób w locie jako pilot transportowy. Od 1979 roku pracowała już w wytwórni jako pilot i pilot nawigator. Dziesięć lat później została pilotem liniowym. Z tytułu tej pracy przebazowywała mieleckie samoloty do klientów krajowych i zagranicznych. Latała m.in. do ZSRR, Hiszpanii, Portugalii, Rumunii i na Węgry. Pilotowała m.in. An-2, An-28, „Dromadera”, Pipera Senecę i „Gawrona”.
Pracowała z pilotami doświadczalnymi, którzy oblatywali mieleckie prototypy i serie samolotów. Wiele się od nich nauczyła, ale jednocześnie – jak twierdzi – musiała podwójnie kontrolować się, żeby nie popełnić jakiegoś błędu. Już wtedy doskonale zdawała sobie sprawę, że lotnictwo nie wybacza potknięć. Co więcej, obawiała się żeby nie zarzucono jej braku kwalifikacji czy umiejętności tylko dlatego, że jest kobietą.
– Za szkolenie lotnicze nie płaciłam, a w moim przypadku to była dobra wola zakładu, że akurat mnie wytypowano, że chciano zainwestować w kobietę. Sądzę, że miałam dużo szczęścia i uporu w dążeniu do tego lotnictwa. Na pewno trafiłam też na dobry czas w prosperowaniu lotniczej fabryki. Wtedy było naprawdę dużo latania. Zakład wszedł w próby z samolotem M-15 Belfegor, potem z „Dromaderem”. Latało się na różne lądowiska z częściami, na targi. Dobre były też kontrakty na dostawy An-2 dla ZSRR. (Agnieszka Czachor)
Dostawy An-2 do republik socjalistycznych czy „Dromaderów” do gaszenia pożarów w krajach Europy Zachodniej były powszechne. Ale pilotka do dziś pamięta też niby niepozorną podróż An-28 na targi do Johannesburga w RPA.
– Lecieliśmy tam An-28, przez Algierię, Niger, gdzie mieliśmy zatankować paliwo. Pamiętam jak w Nigrze przyszła do nas jakaś bojowo nastawiona, uzbrojona ekipa. Zażądali abyśmy rozładowali samolot. Chcieli nas zrewidować. Tłumaczem był biały człowiek, który wyjaśniła nam, że to nic groźnego i poddali temu co oni chcą. Przystaliśmy na to. Wyciągnęliśmy nasze bagaże. Nigerczycy upatrzyli sobie moją walizkę – może dlatego, że byłam kobietą i… Zainteresowali się podpaskami. Chcieli, żeby im wyjaśnić co to jest. Mnie wówczas do śmiechu nie było, ale dziś takie głupie rzeczy się pamięta. (Agnieszka Czachor)
WYCZERPUJĄCE DELEGACJE
Przełom lat 80./90. XX wieku Agnieszka spędzała daleko od domu. Zakład pracy wysłał ją na 2 zagraniczne kontrakty, do krajów kulturowo, obyczajowo, gospodarczo i politycznie bardzo odmiennych od Polski. Od marca do września 1989 roku pilotka przebywała w azjatyckiej Turcji.
– Co tydzień do Antalyi, gdzie stacjonowaliśmy, przylatywały roje turystów m.in. z Niemiec na wczasy. Na miejscu wykupywali takie krótkie wycieczki do Efezu czy Kapadocji. Nasza załoga zapewniała im transport lotniczy do tych miejsc. Przy okazji my też mieliśmy piękne wakacje i to wtedy, gdy w Polsce nie było ani zapałek ani musztardy. (Agnieszka Czachor)
W maju ’89 roku odebrała uprawnienia pilota samolotowego, liniowego.
Zmiany ustrojowe sprawiły, że monolit mieleckich zakładów zaczął pękać. Zerwane kontrakty z ZSRR i wiara w obietnice wsparcia m.in eksportowego krajów zachodnich (np. z USA) okazały się złudne. Na skutek zmian politycznych, a co za tym idzie gospodarczych przyjęto, że mielecka WSK jest samofinansującym się przedsiębiorstwem, której głównym celem jest zysk.*** W 1994 roku Agnieszkę wysłano do Gwinei Równikowej w centralnej Afryce. Stolica państwa – Malabo znajdowała się na wyspie. Normalnie kursował tam prom, który przewoził tych, którzy potrzebowali dostać się do tego miasta. W związku z awarią tej formy transportu zdecydowano się na transport lotniczy. Przez pół roku miała go zapewnić WSK PZL Mielec. W tym czasie w mieleckich zakładach latania było coraz mniej. Gdy fabryka wysyłała Agnieszkę na tę delegację nie mogła odmówić. Chodziło o lojalność w stosunku pracodawcy. Lecz to właśnie ten pobyt odebrał jej zamiłowanie do lotnictwa… Wymagał siły – fizycznej i psychicznej.
KOBIETA, SIŁA I SAMOLOTY
– Jak panią traktują kobiety?
– Nieraz źle ponieważ uważają, że to co robię to jest praca ponad siły jak dla kobiety (…) a ja po prostu uważam, że nic w tym nadzwyczajnego. Jestem pilotką i wykonuję zawód taki jak inne.
Tak Agnieszka Czachor (Nasternak) mówiła dziennikarzowi wiosną 1980 roku na łamach magazynu lotniczego „Skrzydlata Polska” (nr 10/1496). W artykule pt. „Pilotka z Mielca” pisano, że „jedynaczka i pupilka grupy mieleckiej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL Mielec” w swoim lataniu nie dostrzegała nic nadzwyczajnego. Dziennikarzowi oświadczyła:
Po prostu latam, gdyż od najmłodszych lat było ono moim największym marzeniem.
Mężczyzna, jak wynika z treści tekstu, kiedyś najpierw spotkał ją przypadkiem podczas jednej z wcześniejszych wizyt w mieleckiej wytwórni, a że kobieta – pilot zakładowy była wówczas rzadkością, żeby nie powiedzieć unikatem, redaktor zabiegał o dłuższą rozmowę. Pilotka zgodziła się dopiero po namowach szefa pilotów zakładowych Tadeusza Pakuły i to głównie on wspominał jej determinację do lotnictwa, do latania. Mówił:
Pamiętam jak któregoś dnia powiedziano mi w Aeroklubie Mieleckim (…) że od dłuższego czasu poszukuje mnie telefonicznie jakaś kobieta. I właśnie owego dnia prosiła mnie o rozmowę. Biorę słuchawkę. Usłyszałem wtedy jej słowa: „Zawsze chciałam a teraz jeszcze bardziej pragnę latać. Jestem po PW Lotniczym w Warszawie mi nie udało się dalej latać ale tutaj muszę. Czy pan mnie rozumie?”
Pakuła był pod wrażeniem jej bezpośredniości i uporu. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej imponowała mu jej wiedza lotnicza i determinacja. Kiedyś zażartował, że jeśli Agnieszka zda siedem egzaminów lotniczych w ciągu roku to wyda na jej cześć bankiet. Zaznaczał, że to bardzo duża liczba nawet jak dla mężczyzny. Zakład przegrał. Agnieszka „stała się pilotem z prawdziwego zdarzenia” – zdała w ciągu jednego roku egzaminy z procedury w języku rosyjskim i angielskim, zdobyła licencję zawodową pilota i radiotelefonistki. Mogła wykonywać loty IFR i VFR na samolotach jedno- i wielosilnikowych. Została pilotką I i II klasy.
Nawet Ryszard Niczyporuk – autor tekstu nie krył podziwu wobec niej:
Jestem pełen podziwu dla pani uporu w dążeniu do latania.
„Dziewczyna ze Staszowa” dopiero w Mielcu dostała szanse na realizację swoich marzeń.
Jakie to piękne. I wcale nie dlatego, że mi to latanie potrzebne do imponowania komuś. Nie wyobrażam sobie bowiem życia bez lotnictwa.
– zwierzała się na łamach magazynu lotniczego. W tym czasie Nasternak miała wylatane 450 godzin. Zajmowała się głównie przebazowywaniem An-2 do ZSRR i NRD. Była przygotowywana do lotów na M-20 Mewa.
Pilotka do dziś pamięta lot na wyspę w Zatoce Gwinejskiej: załoga z pasażerami – około 20 osób, w tym dzieci; ona – drugi pilot i szef – mężczyzna lecieli podczas burzy, która niespodziewanie zamieniła się w nawałnicę.
„Lądując, przechodziliśmy przez wał burzowy i rzuciło nami jak piłką (..) zwiększyłam moc silnika i udało się ustabilizować lot. Kiedy tylko zatrzymaliśmy się, przyszła straszna nawałnica. Dobrze, że kapitanem był mężczyzna i utrzymał stery, bo ja chyba bym nie dała rady…”*
Sterowanie ówczesnymi samolotami podczas ekstremalnych warunków pogodowych nie było na miarę możliwości kobiet. Mówiła o nich „mięśniaki”. Z czasem uznała, że to nie jedyny powód wypalenia zawodowego kobiety w tamtym lotnictwie. Chodziło nie tylko o siłę fizyczną, ale i psychiczną.
– Miałam przerost odpowiedzialności za innych. Szczególnie podczas tego pobytu w Afryce, gdzie lataliśmy w liniach trzy razy dziennie przewoziliśmy pasażerów m.in. z Gwinei do Kamerunu i do Gabonu. To były takie krótkie, półgodzinne rejsy. Wypaliło mnie poczucie odpowiedzialności za ludzi…(Agnieszka Czachor)
Najpierw latała tam jako drugi pilot. Potem także jako kapitan. On odpowiadał za wszystko. Dla białego człowieka, lotnika ten kraj był skrajnie inny, nieprzewidywalny. Zdarzały się różne sytuacje.
– Woziliśmy m.in. ludzi: połamanych, w trumnach, chorych na tamtejsze choroby. Tam nie było tak, że kapitan przychodził do załadowanego samolotu, podpisywał list przewozowy i lecieliśmy. Raz, mieliśmy już samolot załadowany, z kompletem pasażerów i gotowy do lotu. Na kilka minut przed odlotem przyszedł właściciel tej linii, która nas tam w Afryce zatrudniała i oświadczył, że tym samolotem ma polecieć jakiś tamtejszy minister. Zaczęły się przepychanki kogo wysadzić, jak mu to wyjaśnić. Dodatkowo trzeba było wypakować jego bagaż. Raz były banany, innym razem kozy. Bagażnik w An-28 jest z tyłu samolotu i generalnie tam pakowaliśmy bagaż. Ale zdarzało się, że pasażerowie trzymali też „żywy” bagaż na kolanach. Miejscowy, upalny i wilgotny klimat też nie sprzyjał przeprowadzaniu takich akcji. A sytuacje z wysadzaniem pasażerów i zamienianiem ich na innych były normą. Innym razem musiałam wyegzekwować pieniądze od właściciela tamtejszej firmy, dla której pracowaliśmy. Jako szef byłam odpowiedzialna za ten kontrakt – chodziło o zapłatę za godziny wylatane przez samolot i załogę. W grę wchodziły duże pieniądze. Gdy kontrahent zwlekał z należnościami byłam tą osobą na której spoczywało podejmowanie decyzji czy ryzykujemy i latamy dalej wierząc, że wprawdzie z opóźnieniem, ale otrzymamy zapłatę czy kończymy usługę. Do mnie należały bardzo wyczerpujące psychicznie negocjacje z kontrahentem. Zakończenie współpracy wiązało się raczej z ucieczką z Gwinei z obawy przed przymusowym zatrzymaniem, niż legalnym opuszczeniem tego kraju. Finalnie wszystkie płatności zapisane w umowie, należne fabryce zostały zrealizowane. (Agnieszka Czachor)
W WSK pracowała do połowy lat 90. Po powrocie z tego kontraktu zrezygnowała z pracy w zakładach. Motywacją był 7-letni syn, którego, w związku ze specyfiką wykonywanej pracy widywała coraz rzadziej.
– Optyka zmieniła mi się gdy pojawiło się dziecko. Zrezygnowałam z pracy w WSK PZL Mielec na rzecz Zakładu Usług Agrolotniczych. Oni też mieli duże kontrakty, ale głównie w krajach muzłumańskich, gdzie – wiadomo – że polskiej kobiety nikt by tam nie wysłał. Zostały tylko loty do gaszenia pożarów. Wreszcie mogłam zająć się dzieckiem. Potem również w ZUA latania było coraz mniej, a ja już nie tęskniłam za tym długodystansowym lataniem. (Agnieszka Czachor)
W mieleckim Zakładzie Usług Agrolotniczych początkowo wykonywała loty patrolowe i gaśnicze. Potem została szefową pilotów. Nadal była kobietą w lotnictwie, ale odtąd więcej czasu spędzała w pracy biurowej i mając na uwadze dobro własnej rodziny tego właśnie chciała.
POŻEGNANIE Z LOTNICTWEM
W 2003 roku zakończyła lotniczą karierę – przeszła na emeryturę. Wylatała prawie 3 400 godzin, w tym ponad 2 000 – samodzielnie.
– Na dobre odeszłam z lotnictwa gdy sypnęło mi się zdrowie i nie przeszłam badań lotniczych. Ponieważ byłam pilotem liniowym to te badania miałam robione co pół roku. Mogłam iść na wcześniejszą emeryturę: skończyłam 50 lat i miałam 15 lat pracy w zawodzie. Lotnictwo było przygodą mojego życia, ze wszystkim wadami i zaletami. Ale żadna przygoda nie trwa wiecznie. (Agnieszka Czachor)
Potem wykryto u niej nowotwór. Odeszła z pracy, ale…
„Latanie zahartowało do walki rakiem.”*
Zaczęła pokładać nadzieję w Bogu i medycynie. Podporą była też rodzina. Powiedziano jej, że farmakologia może jedynie przedłużyć jej życie o kilka lat. W 2010 roku powiedziała:
„Z latania samolotami (…) mogłam zrezygnować, z życia – nie.” *
———————————–
* Cytaty pochodzą z książki Anny Bratek pt. „Siła to ONA”, Mielec 2014.
** Por. „Latajcie kochani…” Roman Przepióra, cz III
*** Por. „Fabryka, która zmieniłam miasto”, Kazimierz Królikowski, Mielec 2013
**** Patrz: „Pilot doświadczalny” Henryk Bronowicki, Warszawa 2014, wyd. Agencja ALTAIR
Bardzo mi się podobał pani blog o Agnieszcze.Znałem ją jak zaczynała pracę w Zakładzie Aparatury Wtryskowej jako konstruktor.Trenowała wtedy lekką atletykę.Ją bardzo ciągnęło do latania.Najpierw latała na szybowcach.Ja tes trochę.Mieliśmy wspólny temat.Bardzo szybko przeszkoczyła na szkolenie na samolotach i przestała u nas pracowaf.Była i jest bardzo równą „kumpelką” nie wynoszącą się.Co to nie ja pilot.Życzę jej dużo zdrowia.Miałem szczęście też znać Annę Bratek o której pani wspomniała.Zapalona i bardzo odważna reporterka .Nawet ją namalowałem.A wracając do Agnieszki to nawet parę razy leciałem z nią do W_wy .Czasami i z W_wy.Jeszcze raz życzę obu paniom dużo zdrowia.
Agnieszka Czachor – pilot i cudowny człowiek.
Pracowałam z Agnieszka w ZUA Mielec, wspominam ją bardzo ciepło, niesamowita kobietka, koleżanka i Szef Pilotów.
Pracować z nią to sama przyjemność, umiała zarządzać jak również być sobą, była taką fajną Agą.
Pracownicy ją szanowali liczyli się z jej zdaniem była wzorem pracowitości.
Uśmiechnięta Aga tak ją zapamiętałam.
Potem odeszła na emeryturę – oj brakowało jej w ZUA brakowało.
Miałem szczęście pracować z Panią Agnieszką w Zakładzie Usług Agrolotniczych jedynie przez kilka lat.Bardzo mile wspominam każdą chwilę.Wspaniała osoba o szerokich zainteresowaniach, olbrzymiej wiedzy i mądrości życiowej.Podziwiałem za umiejętność zjednywania sobie ludzi i „gaszenia” napiętych sytuacji. Dużo zdrowia.