„Skrzydła nad Wisłokiem”. Dzieje rzeszowskiego lotniska i nie tylko

przez | 19 maja, 2019

Właśnie ukazała się książka Szymona Jakubowskiego pt. „Skrzydła nad Wisłokiem” poświęcona historii rzeszowskiego lotniska. Taki był główny zamysł autora. Ale ta publikacja to przede wszystkim kopalnia ciekawostek o lotnictwie na Rzeszowszczyźnie i Podkarpaciu, od dawien dawna aż po czasy współczesne. Tym razem nie będzie „byłam, widziałam…” lecz „widziałam i przeczytałam”. Jako autorka bloga lotniczego miałam to szczęście, że jeszcze przed oficjalną premierą mogłam przeczytać tę książkę.

niebiesko-biała książka leży na białym stole

Fot. arch. bloga Lotnicze podkarpackie

Często słyszę od seniorów lotnictwa, że teraz to młodzież nie interesuje się historią tej dziedziny, a dzisiejsi adepci tej dziedziny traktują ją instrumentalnie. Brak w nich lotniczej pasji, takiej, która jeszcze parę dekad temu pchała ludzi do angażowania się w lotnictwo zawodowo, amatorsko czy też sportowo. Trudno powiedzieć czy to ludzie się zmienili czy po prostu dostosowali do nowych czasów. Tylko co ta dygresja ma wspólnego ze „Skrzydłami nad Wisłokiem”? Otóż, całkiem sporo.

 

ROZWAŻANIA…. TYTUŁEM WSTĘPU

Zastanówcie się o czym obecnie myśli na przykład pasażer przybywający do Portu Lotniczego w Jasionce? Zapewne głównie o tym czy będzie musiał długo czekać w kolejce na lot, czy nie będzie żadnych problemów podczas odprawy, czy samolot przyleci na czas, czy wziął ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy itp. Ale czy ktokolwiek dziś zastanawia się nad tym jak to lotnisko mogło wyglądać na przykład kilkadziesiąt lat temu, jak się tworzyło i co tu się działo? Zapewne niewielu. Takich rozmyślań nie mają na pewno też dzisiejsi studenci pilotażu kształcący się w uczelnianym Ośrodku Kształcenia Lotniczego w Jasionce. Szkoda. I to bardzo. Ponieważ to właśnie tutaj, na tym terenie w latach 50. zaczęła się historia rzeszowskiego lotnictwa rejsowego, pasażerskiego i nie tylko. A w oddali rozciągał się ogromny lotniskowy teren, na którym tworzyła się lotnicza historia podrzeszowskiej Jasionki. Właśnie o tym jest książka Szymona Jakubowskiego.

Jako autorka bloga o lotniczym województwie miałam okazję czytać ją jeszcze przed premierą  wydawniczą. Nie uważam się za mola książkowego, dlatego tę książkę przeczytałam – fakt – na raty, ale na pewno z wielką pasją. Co więcej, pewnie pomyślicie, że to kompletne szaleństwo, ale lekturę „rzeszowskich skrzydeł” zaczęłam od… Środka, a konkretniej od trzeciego rozdziału. Ot, takie udziwnienie. Napędzała mnie ciekawość tych, lotniczych czasów o których wiele słyszałam z opowieści osób z pokolenia moich rodziców, niegdyś związanych z tutejszą awiacją w w bliższy lub dalszy sposób, takie lotnictwo na tle historii, znane jeszcze z autopsji. Znowu porwało mnie lotnictwo! Tym razem rzeszowskie i najbardziej to z okresu Polski Ludowej. Może to z powodu mnogości pomysłów na eksploatację tej dziedziny na Rzeszowszczyźnie, przy niemal totalnym braku środków i zaplecza do działania na tym polu… Tu po prostu się działo! I dobrze i źle, ale działo się dużo. W tej książce zebrano: raz – tę wiedzę z przeszłości, dwa – „oprawiono” ją tak, aby zaciekawiła dosłownie każdego

 

PRZEJDŹMY DO KONKRETÓW

Czytając ją zastanawiałam się też jak to jest wymyślić treść do tematu: lotnisko w Jasionce. To właśnie głownie temu miejscu są poświęcone „Skrzydła nad Wisłokiem”. Jednak nie jest to ani beletrystyka ani encyklopedia. Nie ma tu miejsca na fantazję. Z drugiej strony źródła, z których autor mógł czerpać informacje były dość ograniczone (Sama nieraz chciałam „dobrać się” do historii tego miejsca i non stop „odbijałam się od ściany” braków: archiwalnych zdjęć, wiarygodnych źródeł informacji itp.). Na napisanie takiej książki o dziedzinie, która de facto nie interesuje mas społecznych trzeba znaleźć patent. Jakubowski cześć tematów zasygnalizował, część zebrał w jedno, wiele „ubrał w słowa” tak, aby z pozoru nieinteresujące stały się ciekawe, niektóre okroił (w porównaniu do innych książek tego typu, o lotnictwie). W moim odczuciu „Skrzydła…” mają przede wszystkim zainspirować ogół społeczeństwa, zaszczepić w nim ciekawość do poznawania historii lotnictwa.   

Wiele razy ludzie różnych profesji pytali mnie czy słyszałam o godnej polecenia książce o historii lotnictwa czy to w poszczególnych miastach czy też ogólnie na Podkarpaciu. Nie było łatwo cokolwiek polecić, ponieważ te, które przeczytałam były pisane na ogół przez ludzi niegdyś związanych z tą branżą, aktywnych, obecnych w niej i to głównie w „złotych” (w ich mniemaniu) latach tej dziedziny. I pewnie wielu się dawnym lotnikom – autorom narażę się, ale w dużej mierze są to książki zbyt subiektywne lub zbyt branżowe, aby mogły trafić do ogółu czytelników. Fakt, miło jest przeczytać – również w książce Jakubowskiego – parę wspomnień: choćby Romana Przepióry, w których widać ogromną lotniczą pasję, ale jeżeli 60% treści to owe wspomnienia, współczesnemu czytelnikowi raczej ciężko to przełknąć. Więc nawet do tego nie sięga i w efekcie lotnicza przeszłość go nie interesuje. Tu jest inaczej. Za pisanie zabrał się wieloletni dziennikarz, regionalista i publicysta historyczny dlatego „Skrzydła nad Wisłokiem” są napisane z czymś, co osobiście ogromnie cienię, a mianowicie z polotem. Ponadto był czas gdy autora najwyraźniej ciągnęło do awiacji, a na pewno był blisko niej. Podczas jednej z rozmów powiedział:

 – Interesuję się trochę lotnictwem, nieco zawodowo, ale również ze względów, można powiedzieć, rodzinnych. Człowiek, który byłby moim teściem – gdyby przed laty nie zginął na mistrzostwach, był zaliczany do czołówki, nie tylko podkarpackich pilotów. A sam zresztą, dawno temu byłem chwilowym członkiem sekcji spadochronowej Aeroklubu Rzeszowskiego.

otwarta książka leży na białym stoliku

Fot. arch. bloga Lotnicze podkarpackie

Tej książki nie da się streścić. W zależności od epoki, Jakubowski albo jedynie podaje fakty – tak jest głównie w pierwszych częściach traktujących o początkach lotnictwa na Podkarpaciu, albo opisuje je w sposób zdystansowany, bez sentymentów do danego czasu, ale z filuternością. Książka składa się z ośmiu części. Każdą poprzedzają krótkie, intrygujące tytuły anonsujące zawartość danej części. We wstępie do całości autor nakreśla czytelnikowi jak to się stało, że lotnictwo przywędrowało w ten region. Przypomina pierwsze lądowania i eksperymenty awiatorów sprzed niemal dwóch wieków, którzy z dzisiejszej perspektywy, postępu technologicznego w lotnictwie uczynili „mały krok dla człowieka, ale wielki dla ludzkości”. Pisze zarówno o wyczynach hrabiów: Potockiego i ogromnie ważnego dla Podkarpacia – Ostoi-Ostaszewskiego, ale również o prostych ludziach z wyobraźnią, którzy tutaj podejmowali się inicjatyw niczym Leonardo da Vinci. Barwnie opisuje też pionierskie zdarzenia lotnicze mające miejsce choćby w Rzeszowie – na przykład lądowanie pierwszego samolotu w Rzeszowie w 1912 roku czy w Jasionce, w 1938. 

Zanim jeszcze  w Jasionce pojawili się niemieccy żołnierze i lotnicy, miejscowi mieli okazję zobaczyć w 1938 roku lądowanie samolotu na polach dworskich Jędrzejowiczów, między Nową Wsią a Jasionką, w okolicach dzisiejszej stacji benzynowej.*

Interesujący jest również obraz lotniska z czasów wojny. Wybudowali je Niemcy. Stąd dowiadujemy się jakie wymiary miał pierwszy pas startowy (1200 m x 40 m) oraz, że do jego utwardzenia użyto gruzu z  wyburzonych w Rzeszowie żydowskich kamienic. Teren był ogrodzony i obowiązywał surowy reżim wojskowy. Tuż obok, w miesiącach letnich były pola uprawne. Ten fragment tekstu ilustruje „sielskie” zdjęcie na, którym widać kobiety podczas sianokosów na tle baraków-hangarów w okupowanej Jasionce. O tym czytałam, ale nie mogłam doczekać się mojego meritum. Patrząc przez pryzmat tej książki widać, jak bardzo postęp lub regres lotnictwa „nad Wisłokiem” był uzależniony od zmian w polityce i gospodarce. Początki polskiego lotniska w Jasionce, po wojnie były naprawdę trudne. Ale za to bardzo ciekawe.  

Funkcjonowanie lotniska, którego powstanie paradoksalnie zawdzięczamy okrutnej okupacji niemieckiej, było dla Rzeszowszczyzny sprawą niezwykle istotną, zwłaszcza na skutek powojennych zmian administracyjnych podnosiła się ranga Rzeszowa.*  

Po lekturze III rozdziału (i każdego kolejnego) chciało się powiedzieć: gdyby nie ten LOT… Nie bez przyczyny czołowe miejsce już na okładce zajmuje zdjęcie lotowskiego samolotu. Państwowy przewoźnik odegrał kluczową rolę w istnieniu rzeszowskiego portu (żeby nie powiedzieć, że w wielu przypadkach to przesądzał o jego istnieniu). Czy wiecie, że już w marcu 1945 roku na ulicy Jagiellońskiej w Rzeszowie otwarto biuro PLL LOT? Zaraz potem uruchomiono pierwszą, stałą linię lotniczą, tzw. 1-2: z Warszawy przez Łódź, Kraków, Rzeszów, Lublin i do Warszawy. O legalnych podróżach zagranicznych samolotem z Rzeszowa długie lata mogliśmy sobie jedynie marzyć. Niestety w tym czasie trudno było mówić o trwałości czegokolwiek – wciąż coś uruchamiano, zawieszano, likwidowano i wznawiano co innego, a w sumie to samo tylko nieco inaczej. Jednak przyjmijmy, że pracowano i zabiegano o to, aby lotnictwo pasażerskie w Jasionce zagościło na dobre. Ale nie tylko ono. Różne struktury (polityczne, społeczne i przemysłowe) korzystały z tego terenu. Działał tu m.in. «„wzmocniony” ideologicznym podkładem”» Aeroklub Rzeszowski, a także Rzeszowska Drużyna Harcerska. To też bardzo ciekawa formacja, o której wcześniej nie słyszałam. Otóż nazywano ją „lotniczą”, a jej członkiem był m.in pianista Wojciech Kilar. Szczegóły – oczywiście na kartach „Skrzydeł…”.

PRZYJDŹ NA SPOTKANIE Z AUTOREM 

baner - zaproszenie na spotkanie 

W książce Jakubowski nie jest biernym odtwórcą treści. Pozwala sobie na błyskotliwe komentarze i wnioski. Nie stawia się też w roli wszechwiedzącego eksperta. Wnioskuje, próbuje łączyć fakty, kojarzyć wątki jednocześnie mając własną, historyczną wiedzę. Uświadamia czytelnikowi specyfikę danego czasu. Gdy zaczęto dostrzegać wartość lotniska jako narzędzia propagandy nieraz wykorzystywano je do „sprzedawania” róznych wydarzeń polityczno – społecznych. Autor zainteresował się także ówczesną, ubogą infrastrukturą. Tym elementom na przestrzeni dekad zostało poświęcone sporo miejsca w książce.

W 1954 roku oddano do użytku […] jednopiętrowy budynek dworca lotniczego, garaż, magazyn techniczny i skład paliw, drogę dojazdową oraz przeddworcową płytę. Powstał też budynek mieszkalny dla pracowników. Lotnisko w tym czasie mogło przyjmować samoloty jedynie w dzień.*

Moim zdaniem od tego momentu zaczyna się naprawdę ciekawa, bogata historia rzeszowskiego lotniska. Jakubowski plastycznie opisał różne akcje mające na celu albo zwiększenie popularności transportu powietrznego, albo będące efektem pasji ludzi do tej dziedziny. Wszystko w imię postępu albo spodziewanego zysku, z nadzieją w tę dziedzinę na tym terenie, mimo wielu przeciwności i deficytów. Tych było bardzo wiele, od znaczących po prozaiczne. Mnie akurat urzekł fragment, w którym autor „Skrzydeł…” opisuje trudności w dotarciu na lotnisko. O ile jeszcze nie zdziwił brak autobusów czy taksówek, o tyle podróż z zaprzyjaźnionym dorożkarzem „po zaniżonej taryfie” wzbudziła szczery uśmiech i podziw. Jest on o tyle większy jeśli przytoczymy jeszcze, że:

[…] w czasie niepogody. Zimą 1954 roku Rzeszowszczyznę nawiedziły srogie mrozy i zamiecie śnieżne, niemal odcinając Jasionkę od świata zewnętrznego […] autobusy zostały unieruchomione. Pasażerowie i pracownicy personelu lotniczego musieli docierać na lotnisko saniami konnymi lub nawet na … nartach.”*

Lata Polski Ludowej dla rodzimego lotniska były okresem wielu idei – słusznych i absurdalnych, które wcielano w życie. I tak w książce czytamy o dokonaniach sportowych pilotów z Aeroklubu, by zaraz potem dowiedzieć się o tym jak rzeszowskie lotnictwo „walczyło” z „pasiastym dywersantem” czyli stonką ziemniaczaną. Potem jest jeszcze ciekawiej. Wobec powyższego chyba nie dziwi fakt popularności ucieczek samolotami zagranicę. Ponieważ lotnisko miało charakter cywilno-wojskowy musiało być kontrolowane przez Służbę Bezpieczeństwa, w książce jest parę kartek, które z powodzeniem można byłoby zatytułować „Lotnicza kronika kryminalna Rzeszowszczyzny”. Lecz współczesnego czytelnika ta cześć raczej rozbawi niż przestraszy. 

książka leży na białym stole w zielonym sadzie

Fot. arch. bloga Lotnicze podkarpackie

Ważną kartą w historii tego miejsca był też Zespół Lotnictwa Sanitarnego. O tym jak  bardzo świadczy choćby społeczna akcja zbierania funduszy na samolot Turbolet dla rzeszowskiego ZLS-u o której można tu przeczytać. W „Skrzydłach” jest opisane także konstytuowanie się przepisów prawa oraz jak to przekładało się na funkcjonowanie lotniska. I zapewne, o ile normalnie, w formie encyklopedycznej nikt by o tym nie czytał, tutaj nawet i ta kwestia jest błyskotliwie ujęta. 

Mając formalnie trzech współwłaścicieli (wojsko, Zarząd Ruchu Lotniczego i Lotnisk Komunikacyjnych oraz Aeroklub Rzeszowski) lotnisko nie zawsze służyło celom do jakich zostało stworzone. Ogólnokrajową sławę zyskały… rosnące w pobliżu pasa startowego pieczarki. *

 

SAMOLOTY I PROCES TWÓRCZY

O tym że niełatwo pisać interesująco na niszowy, branżowy temat powiedział mi, tuż przed zakończeniem pisania publikacji sam autor, Szymon Jakubowski: 

– Nie będzie to książka wyczerpująca temat. To takie raczej przypomnienie co niektórych historii i rzeczy związanych z szeroko pojętym lotnictwem i lotniskiem. Raczej książka popularna, dla ogółu niż materiał poznawczy dla ludzi siedzących w temacie. Ale wyszło mi parę ciekawostek o których nie miałem pojęcia: na przykład dość bogata historia szybownictwa przed wojną w Rzeszowie. Im bardziej wchodzę w temat tym robota cięższa. Nie dość, że materiału jest niewiele i bardzo rozrzucony to i jest masa sprzeczności. W różnych źródłach różnią się daty, wydarzenia, nazwiska. „Kosmos”! Po jej zakończeniu przez rok nie spojrzę na samoloty (i cokolwiek mające coś wspólnego z lotnictwem).

Samolotów w „Skrzydłach nad Wisłokiem”- wymienionych lub opisanych jest naprawdę dużo. A jeśli są statki powietrzne to muszą być także ludzie. Tych nie można pominąć. Sztuką było wyselekcjonować tych najważniejszych – począwszy od pionierów, inicjatorów tutejszej awiacji poprzez tych z lat 50., 70. i 80., gdy na rzeszowskim lotnisku trenowało wielu lotniczych mistrzów: Polski, Europy i świata, w nawigacji, akrobacji samolotowej czy spadochroniarstwie. Znalazło się też tu miejsce na opis licznych katastrof i wypadków lotniczych, które bezpośrednio lub pośrednio odnosiły się do tutejszego lotniska, lotnictwa i ludzi lotnictwa. Być może zbyt wielu bo przeczytaniu o wszystkich ma się albo poczucie frustracji albo sensacyjności. 

 

BYŁY WZLOTY I UPADKI

Najintensywniejszy okres dla lotniska miał jednak miejsce chyba w latach 70. i 80. co widać choćby po objętości rozdziałów. Sukcesywnie formowano i wdrażano przepisy lotnicze, zwiększała się ogólna świadomość co do istnienia tak samego Portu Lotniczego jak i lotniska. 

W początkach lat 70. na terenie obejmującym około 400 hektarów mieściło się już na początku dekady kilka samodzielnych instytucji, m.in. Zarząd Ruchu Lotniczego i Lotnisk Komunikacyjnych – Port Lotniczy w Rzeszowie, Oddział PLL LOT, Zespół Lotnictwa Sanitarnego, Stacja Meteorologiczna, Aeroklub Rzeszowski oraz jednostka wojskowa. W kolejnych latach doszedł Dział Prób w Locie rzeszowskiej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego i Ośrodek Szkolenia Personelu Lotniczego. 

Czy w obecnie potraficie sobie to wyobrazić?

Z jednej strony zaczęto dostrzegać ogromne perspektywy transportu lotniczego, z drugiej nie kwapiono się aby inwestować w infrastrukturę. W znacznej mierze to dzięki ludziom – pasjonatom awiacji rosło znaczenie tego terenu, a Rzeszów zaczynano postrzegać jako drugie po stolicy, „najbardziej ulotniczone miasto w kraju” [tak pisano na łamach „Skrzydlatej Polski” w 1977 r.].

Jednak lata 80. są opisane jako tąpnięcie dla lotniska w Jasionce. Przynajmniej jeśli spojrzeć na nie z perspektywy polityki i gospodarki. Brak środków finansowych m.in. ze strony państwa, mogących zasilić istniejące tu dotychczas instytucje nie wróżył lotnisku świetlanej przyszłości i znowu ludzie – pełni pasji, uporu i zaangażowania, lotnicy – tacy jak Wacław Nycz czy Krzysztof Wyskiel – odnoszący międzynarodowe sukcesy. To na lotnisku odbywały się oficjalne powitania ważnych gości, liczne pokazy lotnicze organizowane głównie z okazji różnych świąt i rocznic ustrojowych.

Przeczytacie także o tym jak jeden z rzeszowskich lotników, podczas wycieczki na grzyby do lasu „zgubił” helikopter [sic!], albo o tym dlaczego śmigła samolotów obwiązywano łańcuchami czy też jak dwóch nastolatków chciało stąd porwać samolot pasażerski. Przez pryzmat takich ciekawostek Jakubowski ilustruje ówczesne zjawiska, które dziś moglibyśmy nazywać znakami czasów. 

W latach 90. zaczęto marzyć o utworzeniu tutaj międzynarodowego portu lotniczego

Lokalne elity, władze wojewódzkie, parlamentarzyści i wszelkiej maści aktywiści zaczęli prześcigać się w kreśleniu wizji uczynienia w Rzeszowie wielkiego centrum komunikacji lotniczej. Pojawił się pomysł stworzenia potężnej (międzynarodowej – a jakże!) spółki akcyjnej. Najszybciej i najłatwiej przyszło wymyślić szumną nazwę. Lotniskowa spółka miała nazywać się „Aeroport Rzeszów”. *

Dopiero w 1992 roku wybudowano nową halę przylotów i odlotów. Ta dekada to czas gdy „przypomniano” sobie m.in. o kwestiach własności terenu. Formalnie lotniskiem rozporządzało wojsko, ale nie uregulowano spraw własności poszczególnych działek. Długi czas port wegetował na skutek braku rozwiązania zaistniałej sytuacji. Samoloty pasażerskie lądowały tutaj już niemal tylko od święta – przy okazji wizyt różnorakich oficjeli. Ciekawym zjawiskiem, które opisał autor „Skrzydeł…” w tym czasie było sprowadzenie przez prywatne firmy z ZSRR na podrzeszowski port maszyn z demobilu. Pod koniec lat 90. kryzys Jasionki był tak znaczny, że stał się sprawą ponadpolityczną. Kluczowym było przekazanie przez ministra Skarbu Państwa samorządowi województwa podkarpackiego prawie 550 ha gruntów lotniska na własność. O tym wszystkim przeciętny człowiek nie ma pojęcia, a to zaledwie kropla w morzu tego co działo się tu przez lata, co zostało opisane w recenzowanej książce i co się w niej nie zmieściło. A’propos tego ostatniego to trochę jednak mi szkoda, że autorowi nie udało się nieco więcej wyłuskać w temacie obecności jednostek rzeszowskiej WSK na lotnisku.

Im bliżej końca lektury tym mocniej dostrzegamy powód dla którego powstała. W Zakończeniu autor wyjaśnia powody. Najpierw miał to być cykl artykułów opublikowanych na łamach magazynu „Podkarpacka Historia”. Inicjatorem pomysłu, który zrodził się w 2017 roku były władze tutejszego Portu Lotniczego. Ostatecznie pokuszono się o książkę – „reporterską opowieść o historii rzeszowskiego lotnictwa ze szczególnym uwzlędnieniem lotniska w Jasionce”, jak czytamy na okładce. O niej także „dwa słowa”.

 

CZY POZNASZ TĘ KSIĄŻKĘ PO OKŁADCE?

Przyjmijmy, że idziemy do księgarni i szukamy czegoś ciekawego o lotnictwie. Najpierw omiatamy wzrokiem tytuły i okładki. W przypadku „Skrzydeł nad Wisłokiem” na pewno uwagę przykuwa intrygujący, pojemny znaczeniowo tytuł. Wkomponowane w okładkę retro zdjęcia sygnalizują czytelnikowi czego powinien się spodziewać po treści: historia, ludzie i samoloty. Twarda obwoluta i poręczny format A5 to jak dla mnie plus. Normalnie, zapewne z powodu formy pisania w sieci, jestem zwolennikiem większej przejrzystości w tekście, ale papier rządzi się swoimi prawami. Materiał fotograficzny ilustrujący treść, w niektórych przypadkach mógłby być lepszej jakości, ale od zdjęć starych zdjęć nie zawsze można wiele wymagać. To raczej kwestia tego, że albo je publikujesz i są słabej jakości albo nie. Tutaj na szczęście najważniejsza jest treść.               

 

SUMA SUMARUM 

Zapewne o rzeszowskim lotnictwie i lotnisku można by napisać jeszcze niejedną książkę. Tak publikacja na pewno nie wyczerpuje tematu. W głowach nielicznych już ludzi, niegdyś związanych z tym obszarem i dziedziną jest jeszcze wiele wspomnień. Czasem są to strzępki, fragmenty układanki, która składa się dopiero po latach. Tak było w moim przypadku. Czy wiecie dlaczego zainteresowała mnie tak bardzo ta książka, a najbardziej te lata komunistycznego lotnictwa w Rzeszowie? Ponieważ kiedyś rozmawiałam o nich m.in. z uczestniczką owego jasionkowego lotnictwa (110 schodów na wieżę… Byłam kontrolerem ruchu lotniczego w Jasionce ). To były inspirujące strzępki wspomnień, historii, które dzięki lekturze „Skrzydeł nad Wisłokiem” dopiero teraz ułożyły się w jedno całość. Co ciekawe, skorzystał z nich także Szymon. 

otwarta książka na której widać tekst i zdjęcie

Fot. arch. bloga Lotnicze podkarpackie

Po lekturze tej książki czuję się bogatsza o wiedzę. Myślicie, że to truizm? Może trochę, ale mnie ta książka wzbogaciła pod wieloma względami. Fajnie jest mieć choćby podstawowy ogląd na to w jak bardzo lotniczym mieście się mieszka. Nawet jeśli dziś, na pierwszy rzut oka, aż tak bardzo tego nie widać… Dla mnie ta książka jest i będzie podręczna. Na pewno nieraz będę się nią posługiwać i wracać do niej na blogu po to, aby również w Was zaszczepić tę chęć poznawania lotniczej historii miasta i regionu

A jaka obecnie „pisze się” historia lotnictwa Rzeszowszczyzny – Jasionki, Rzeszowa i okolic oraz o czym za parę dekad będą czytać kolejne pokolenia? Zobaczymy.   

 

 

„SKRZYDŁA NAD WISŁOKIEM”

  • Autor: Szymon Jakubowski
  • Liczba stron: 176
  • Rok i miejsce wydania: 2019, Rzeszów
  • Wydawca: Tradycja. Biblioteka Podkarpackiej Historii
  • Patroni wydania: Port Lotniczy Rzeszów – Jasionka, Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie
  • Patroni medialni: Skrzydlata Polska, TVP Historia, dzieje.pl, Lotnicze podkarpackie, Podkarpacka Historia 

 

  


* oznaczone cytaty pochodzą z ww. książki

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *