Nie przypuszczałam, że w XXI wieku będę Wam pisać o powstaniu I-22 Iryda. I nie chodzi tu wcale o jej historię lecz o autentyczną maszynę. Tyle, że w skali 1:48. Mowa o modelu polskiego samolotu szkolno-bojowego produkowanego w latach 80.- 90. XX wieku w WSK PZL Mielec. Nie przypuszczałam również, że pretekstem do takiego wpisu będzie wszechogarniająca pandemia. To właśnie w tym czasie taki model budował kolega, mielczanin. Marcin od niedawna pasjonuje się modelarstwem lotniczym, a jego oczkiem w głowie są produkowane w rodzimym Mielcu.
To musiało być chyba jakoś w kwietniu tego roku, gdy dowiedziałam się, że Marcin składa Irydę. Wielokrotnie na blogu ujawniałam swoje zaciekawienie tym samolotem i jak się okazało takich osób z sentymentem do tej maszyny jest więcej. Marcina Kołacza dotąd znałam raczej jako miłośnika fotografii lotniczej, lokalnego spottera. Lata temu wystąpił on nawet w moim reportażu radiowym poświęconym temu hobby lecz o jego zainteresowaniu modelarstwem chyba nigdy nie rozmawialiśmy. Aż w końcu przyszedł na to czas i namacalny pretekst. Co ciekawe, przyczyniła się do tego epidemia wirusa i związane z nią obostrzenia. Ludzie na wiele tygodni utknęli w czterech ścianach swoich domów i mieszkań. Dla wielu było to osobliwe doświadczenie socjalne – jedni znosili to lepiej, inny gorzej. W mediach trąbiono o tym, aby wykorzystać ten okres na robienie tego, na co dotąd nie mieliśmy czasu. W ten zamysł wpisał się mielecki modelarz, a to jego zamiłowanie to również ciekawa historia bo chociaż od dziecka interesował się lotnictwem to jednak modele zaczął kleić całkiem niedawno. I tak zaczęliśmy sobie ostatnio o tym rozmawiać…
To dziwne… Mój ojciec był zawodowym modelarzem. W WSK PZL Mielec przygotowywał modele dla potencjalnych klientów i ówczesnych władz. Ale podstawowym zadaniem tej fabrycznej modelarni było przygotowanie modeli do prób i projektów. Wtedy w domu modeli było sporo. Mnie bardziej interesowało wykonywanie „lotów testowych” więc zamiast interesować się ich budowaniem to rozbijałem je w ramach zabawy. Do dziś nie potrafię sobie tego wybaczyć. (Marcin Kołacz)
Jednak środowisko, w którym obracał się Marcin sprzyjało lotniczym znajomościom. Na jego drodze pojawili się kolejno modelarze: Marek Wierzchowski z Torunia, który podarował mu model samolotu PZL M-18 Dromader. Był to pierwszy model żywiczny, z pełną dokumentację zdjęciową i instrukcją budowy, którą Marcin miał wykonać. Potem poznał gdańszczanina Tomasza Bilkiewicza, który wykonał m.in. modele mieleckiego M28 i S70i Black Hawka. I tak mielczanin zaraził się modelarstwem. Słuchał rad i uwag mentorów np. o tym jak sobie radzić z klejeniem, kalkomanią czy malowaniem modeli. Mężczyźni pokazali mu m.in. jak zbudować własny budżetowy aerograf i kabinkę malarską na warunki domowego pokoju.
Czy to dobre czasy dla modelarzy? Na dwoje babka wróżyła. Wszystko zależy od oczekiwań i uporu.
Jest „latacz” i jest modelarz. Tych drugich jest coraz mniej…(Jacek Lipski)
Tak powiedział mi kiedyś Jacek Lipski, tutejszy modelarz, który wykonał m.in. model samolotu RWD-23. Więcej o tym przeczytacie TUTAJ. Ten pasjonat ubolewał nad upadkiem tej dziedziny, która uczy cierpliwości, precyzji i opanowania. Za to właśnie podziwiam wszystkich tych, którym obecnie, w czasach gotowych produktów, elementów chce się spędzać miesiące nad samodzielnym montowaniem z mikro części jednego modelu, dla własnej satysfakcji i frajdy.
Zamiłowanie Marcina do produktów lotniczych mieleckiej fabryki widać w jego mieszkaniu. Oprócz okolicznościowej tablicy z lotniczymi pinsami i całej kolekcji lotniczych artefaktów w pokoju jest też półka, na której dumnie prezentują się latające modele. To niebanalna i bezcenna dekoracja, która doskonale ilustruje hasło, że ktoś połknął bakcyla lotnictwa – a konkretniej modelarstwa. Tę półkę zrobił po sklejeniu kolejnego modelu mieleckiego samolotu. Co ciekawe, wiele z nich nie jest dostępne na rynku.
Długo lobbowałem u moich znajomych modelarzy, aby zrobili prototypy. Pan Tomasz pochwalił się kiedyś, że zaczął budowę Irydy lecz nie ma czasu żeby jej dokończyć. Ale od tego rozpoczął się „projekt Iryda”. Zacząłem obserwować kolejne zdjęcia matrycy „matki” czekając na postępy w jego pracach. Niestety brak wolnego czasu unieruchomił projekt do czasu, gdy pan Tomasz przekazał go do innego producenta. Co jakiś czas pojawiały się nowe informacje o kolejnych przygotowanych częściach aż wreszcie pojawił się gotowy zestaw do samodzielnego montażu. Jedna z firm wypuściła na rynek model I-22 w poszukiwanej skali 1:48. Nie jest to zestaw ani tani ani prosty w budowie. Dla takiego laika jak ja był bardzo trudny do złożenia. (Marcin Kołacz)
ZOBACZ JAK WYGLĄDAŁY PRACE NAD I-22 IRYDA
W końcu Marcin kupił model Irydy. W zestawie była kalkomania, która pozwalała wykonać malowanie prototypu SP-PWE wersji moro lub seryjną, szarą wojskową Irydę.
Zawsze byłem wpatrzony w samolot jak w obrazek. Od zawsze był mi bliski i setki razy mijałem go w drodze na mieleckie lotnisko. Stoi tam jedyny egzemplarz samolotu Iryda M-93V, przebudowany prototyp SP-PWE, z innymi silnikami RollS-Royca Viper 545 i fotelami katapultowymi Martin Baker. O tym samolocie opowiadał mi też wiele pilot Wiesław Cena, który wykonywał na nim akrobacje w brytyjskim Farnborough. Ale to właśnie ta wersja samolotu ma skomplikowane malowanie i wiele naklejek promujących zainstalowane silniki czy fotele. (Marcin Kołacz)
A takiej kalkomanii na rynku nie było. Zaczął więc gromadzić dokumentację. Sfotografował wszystkie detale tego egzemplarza oraz napisy eksploatacyjne. Kolega z pracy pomógł przeskalować zdjęcia i przygotował grafikę na kalkomanię. Pracochłonne okazało się również wykonanie pasków i malowanie.
Nie do końca wiedziałem jak rozwiązać problem pasków. Pomogły konsultacje z zaprzyjaźnionymi modelarzami. Dowiedziałem się, że jest taśma maskująca, która umożliwi zrobienie tych nieszczęsnych pasków. Należało jeszcze przygotować farbę – tak aby nie dostała się pod taśmę i żeby jeszcze udało się ją użyć w aeratorze. Niektóre elementy malowałem kilkakrotnie zmywając zacieki. (Marcin Kołacz)
Ostatecznie model I-22 Iryda w wersji M-93 Viper wylądował na honorowym miejscu – na półce i dołączył do rozrastającej się kolekcji. Co będzie następne? Zobaczymy. Jeśli Marcin przyjął sobie zasadę, że kolekcjonuje mieleckie modele to jeszcze trochę mu brakuje. Z tymi pasjonatami lotnictwa to jednak warto częściej rozmawiać 😉 To po pierwsze. A po drugie: wydaje mi się, że to nie koniec wpisów o tym podkarpackim samolocie. To raczej tylko kwestia czasu i perspektywy w ujęciu tematu 🙂