Te lotnicze obrazki od dłuższego czasu nie dawały mi spokoju. Przecież w wielu starych, lotniczych fotografiach kryje się interesująca historia lokalnej awiacji. Tak właśnie w drugiej połowie lat 30. transportowano szybowce na górę szybowników w Bezmiechowej. Były to pionierskie dla rozwoju tego miejsca. To właśnie wtedy w długą i uciążliwą podróż na bliżej nieznany „Dziki Wschód” udał się m.in. pilot z Wysp Brytyjskich. Chciał polatać na nowo odkrytym bieszczadzkim szybowisku.
Zanim natrafiłam na te zdjęcia wyobrażałam sobie jak ten aspekt podkarpackiego lotnictwa mógł wówczas wyglądać. W końcu urzeczywistnił się w najmniej spodziewanym momencie.
Szybowcowe deja vu
Kiedyś czytałam o tym jak to dawno, dawno temu w ówczesnej Bezmiechowej grupa lotniczych kamikadze – pionierów tamtejszego szybownictwa prowadziła eksperymenty mające udowodnić doskonałość tamtych terenów do wykonywania lotów szybowcowych. Wówczas były to tereny nieprzyjazne i niedostępne dla człowieka, ale oni chcieli ujarzmić i eksploatować je do swoich potrzeb jednocześnie wykorzystując ich naturalne walory. Próbowałam wyobrazić sobie to, co opisał Andrzej Olejko w swojej książce pt. „Szybowce nad Bieszczadami. Z dziejów szybownictwa na Podkarpaciu”:
Transport szybowców na szczyt wzgórz odbywał się na dwóch kołach wozu, które ciągnął konik. Ponieważ konik był zabiedzony, a grunt mocno grząski musieliśmy pomagać, pchając szybowce pod górę po parę razy dziennie. Po uciążliwym marszu pod górę, aż na sam szczyt, ustawiono szybowiec CW-II na starcie, na stromym zboczu w wąwozie przecinającym pasmo Gór Słonnych. Start miał być wykonywany za pomocą lin gumowych. W tym celu tył „podniebnego ptaka” przymocowano linką do wbitego w ziemię grubego kołka drewnianego, a na specjalny hak znajdujący się z przodu szybowca założono kółko z dwiema linami gumowymi (…) Przy linach jeszcze nie naciągniętych, ustawiło się po czterech tzw. „ambasadorów” (…) („ambasador” to nie był uczestnik kursu, lecz wynajęty przez uczestnika wiejski chłopak, który kierował koniem ciągnącym szybowiec (…) zamożny uczestnik kursu za to płacił – stąd nazwa „ambasador”. [A. Olejko „Szybowce nad Bieszczadami. Z dziejów szybownictwa na Podkarpaciu”,1998]
Szybowcowy „Dziki Wschód”?
Zbiegiem okoliczności nieco później natrafiłam na coś jeszcze. A w zasadzie na kogoś. Arkadiusz Bulanda – instruktor pilot z ośrodka szybowcowego w Bezmiechowej na swoim blogu opisał ciekawe spotkanie z (nie)przypadkowymi, zagranicznymi turystami, którzy kiedyś odwiedzili to miejsce:
– Jakiś czas temu nasz Ośrodek odwiedzili państwo Ellis. To był początek sezonu lotniczego. Przygotowywaliśmy nasze „patyki” przed hangarem do pierwszych lotów. Szybowce były już przeglądnięte i w zasadzie została sama kosmetyka – miały błyszczeć i lśnić. Leżąc pod szybowcem zauważyłem, że z ławeczki pod chatką przygląda nam się jakaś para. Wtedy pomyślałem, że jedyne czego potrzebuję, po paru godzinach konserwacji to wywiad-rzeka dla przypadkowych turystów, którym będę tłumaczył dlaczego to lata bez silnika. Tym razem było inaczej. Okazało się, że ich obecność nie jest przypadkowa, bo pan Rory miał duży sentyment do szybownictwa w Bezmiechowej. (awiator.blogspot.com)
Angielski lotnik Rory Ellis przybył tam z żoną z powodu rodzinnych sentymentów. Sam lata na szybowcach, ale w latach 1932 i 1937 w Bezmiechowej latał jego ojciec . Miejscowy szybownik nie mógł się nadziwić.
Pisał:
– To było niesamowite, że przybył tu po tylu latach. Tak samo jak i to, że ponad 70 lat temu, pilot z wysp brytyjskich rzucił się w długą i uciążliwą podróż na nieznany „dziki wschód”. Co więcej – radzi sobie wyśmienicie i zdobywa warunek do ówczesnej kategorii D3 ! Dzisiaj niektórzy mają problem z lataniem i odwlekają ukończenie zadania, bo np. na weekendzie nie ma wygodnego połączenia z Rzeszowa do Bezmiechowej i trzeba byłoby iść pieszo z Leska… Podczas kilku dni pobytu u nas pan Rory pokazał, że jest bardzo dobrym szybownikiem. Doskonale czuł się w górskim lataniu. Przyjemnie było patrzeć na człowieka, który kontynuuje pasję swojego ojca w tak świetnym stylu. (awiator.blogspot.com)
Owocem tego bieszczadzkiego, lotniczego spotkania jest ponad 50 niepublikowanych wcześniej w Polsce zdjęć z przedwojennej Bezmiechowej, które przekazał instruktorowi syn angielskiego, przedwojennego szybownika.
Świetny materiał!
Bardzo trafiony i ciekawy wpis, a do tego zdjęcia są fenomenalne! 🙂
Piękne zdjęcia! Konie wyglądają, jakby miały skrzydła!