Początkowo, gdy pytałam ludzi lotnictwa, zwłaszcza tych leciwych z regionu czy słyszeli coś o samolocie M17 na ogół następowała konsternacja. Ktoś wspomniał o M15 Belfegor, ktoś o M18 Dromader. Nikt nie kojarzył M17 – pierwotnie samolotu eksperymentalnego EM-5A Duduś-Kudłacz zbudowanego w WSK PZL Mielec. Konstrukcja powstała w latach 70. w ramach fabrycznych luzów. Nie zaistniała na szerszą skalę. Dlaczego o nim tutaj piszę? Bo wiem co stało się z nim po anulowaniu projektu. Tego dowiecie się tylko na moim blogu. Czytajcie.
W czasach Polski Ludowej samoloty powstawały z bardziej lub mniej uzasadnionych powodów i na miarę ówczesnych możliwości.
Na początku lat 70. XX wieku projekt samolotu EM-5A Duduś-Kudłacz stworzył studencki zespół konstrukcyjny Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa (MEiL) Politechniki Warszawskiej w składzie: Edward Margański (urodzony w tutejszej Kolbuszowej; kierował projektem M17), Zbigniew Paturski, Jerzy Cisowski i Leszek Rachoń. Teoretycznie miał to być samolot dla aeroklubów – służyć jako przejściowy w szkoleniu między szybowcem a odrzutowcem. W fazie projektu płatowiec składał się z 800 części. To dwa razy mniej niż podobne konstrukcje. Samolot nazwano inicjałami głównego konstruktora, Edwarda Margańskiego – EM oraz pseudonimem pomysłodawcy – Duduś-Kudłacz.
W 1971 roku na łamach „Skrzydlatej Polski” („Samolot polskich studentów” nr 36/1971, 5.09.1971) Margański przybliżał projekt. Pisał, że miał to być samolot szkolno-treningowy, eksperymentalny, a jednocześnie w pełni użyteczny, mogący znaleźć zastosowanie w naszej gospodarce narodowej. Jednak liczył się z tym, że opracowanie płatowca mimo, że był to projekt „klasyczny”, co wiązało się z łatwą weryfikacją założeń konstrukcyjnych to realizacja może potrwać kilka lat. Projekt EM-5a był konsultowany z Aeroklubem PRL pod kątem zapotrzebowania na taki samolot dla aeroklubów w przyszłości. Co ciekawe, młodzi konstruktorzy dopiero podczas prac nad tym projektem sami stali się pilotami: część z nich uzyskała licencję szybowcową, część – samolotową. Chcieli, aby powstały dwa egzemplarze: jeden do testowania przez Aeroklub PRL, drugi – „kameleon”, do celów naukowych. Zakładali, że opracują konstrukcję, gotowy wyrób oraz wyniki badań wykwalifikowanych inżynierów – przyszłych kadr dla przemysłu lotniczego, który wówczas „produkował na zamówienie” i nie miał czasu ani środków (osobowych i organizacyjnych) na realizację „zabawy” w eksperymentowanie. Jak sądował konstruktor, przedstawienie gotowych, wypróbowanych rozwiązań byłoby dla niego nader cenne.
Dla WSK PZL Mielec były to czasy prosperity.
W mieleckim Ośrodku Badań Lotniczych opracowywano projekt samolotu myśliwsko-szturmowego PZL M16 (nie znalazł się w 5-letnim planie gospodarczym na lata 1975-80, lecz Rada Ministrów PRL nakazała kontynuowanie prac zmieniając oznaczenie na Iskra-2, potem na Iskra-22. Dalsze prace doprowadziły do stworzenia PZL I-22 Iryda. Por. samoloty.pl), ale przede wszystkim zajmowano się produkcją rolniczego M15 Belfegora a potem samolotów M18 Dromader, których planowano setki. Między tymi kluczowymi projektami zrealizowano wizję studentów Politechniki Warszawskiej – wyprodukowano M17, który był formą rozwijania pasji i umiejętności młodych, ambitnych inżynierów, a to właśnie takich ludzi potrzebowano wówczas w Mielcu. Mielecka WSK „puściła oko” do warszawskich studentów. Edward Margański mówi o swoistym zbiegu okoliczności, który sprawił, że zmaterializowano jego samolot:
– Duduś zapewne skończyłby swe istnienie na etapie prac projektowych, gdyby nie pewien zbieg okoliczności. Wtedy na Mielec padł obowiązek opracowania następcy Iskry, a następnie pojawił się program rządowy – budowy odrzutowego samolotu rolniczego M15. Fabryka mobilizowała siły, ale wciąż brakowało kadry. Desperacko szukano inżynierów w całej Polsce. Co prawda przyjechali konstruktorzy z ZSRR, ale potrzebowano ich więcej i z Polski. Prowadzono nabór, obiecywano sowite apanaże w zamian za podjęcie pracy w mieleckiej fabryce. Również do Politechniki Warszawskiej przyjechali koledzy z Mielca – dyrektorzy poszczególnych pionów zakładu. Chcieli zwerbować ostatnie roczniki studentów Wydziału MEiL. Wiedzieli o działalności naszego koła. Za pozyskanie grupy inżynierów zaproponowali wyprodukowanie naszego projektu. Byłem już asystentem w Katedrze Aerodynamiki, gdy wyjechałem do Mielca na tzw. praktykę przemysłową.
EM-5A był oficjalną fuchą – powstawał w ramach luzów produkcyjnych.
Produkowano go z dostępnych materiałów. Konstrukcję z blach i tworzyw sztucznych zastąpiono blaszaną, zgrzewaną. Zamontowano silnik o mniejszej mocy (czechosłowacki Walter Minor 6-III, 118 kW) niż przewidywał projekt oraz śmigło pchające, drewniane zamiast metalowego. W samolocie zastosowano układ dwubelkowy, a piloci zasiadali w nim półleżąc, przez co chciano uzyskać małą wysokość kabiny i opływowy kadłub. Konstrukcja była tak niewielka, że z trudem udało się znaleźć wśród mieleckich pilotów doświadczalnych takiego, który zmieściłby się w kabinie Dudusia. WSK PZL Mielec nadano mu oznaczenie PZL M17 i znaki rejestracyjne SP-PEM.
Pierwszy prototyp oblatano latem 1977 roku w Mielcu. Za sterami zasiadł Stanisław Wasil. Świadkowie wspominają, że M17 wykonał zaledwie jeden krąg z pasa 27 i od razu było wiadomo, że będzie to pierwszy i jedyny lot tej maszyny. Oblot jak pokazują dokumenty trwał ponad godzinę. Konstrukcja nie uzyskała zakładanych mocy obliczeniowych. Zawiódł też przegrzewający się silnik i źle dobrane śmigło. Próbowano jednak udoskonalić prototyp oraz stworzyć drugi, lepszy, m.in. o mocniejszym silniku. Ostatecznie projekt anulowano. Margański mówi, że samolot wykorzystał okazję, aby formalnie zaistnieć, ale stał się również ofiarą „prozy życia” PRL-u:
– Zamontowany silnik rzędowy Walter Minor nie sprawdził się. My przecież korzystaliśmy z tego co dostaliśmy w fabryce. Wiedzieliśmy, że tak będzie… I wiedzieliśmy, że WSK miała mocniejszego Lycominga… Leżał na magazynie i miał być zamontowany w M17… Potem napisałem zbyt pozytywną opinię o M15, że spełnił oczekiwania założeń technicznych. To była maszyna rolnicza o ogromnej wydajności. Byliśmy potęgą w konstruowaniu takich maszyn. To była nasza specjalizacja w ramach RWPG. Niestety „postawiliśmy na złego konia”. Na świecie nie świadczono usług rolniczych z powietrza. Wtedy zaproponowano mi, abym pracował „na drugi etat”. Odmówiłem.
Jerzy Cisowski, jeden z konstruktorów M17 do dziś pamięta jak pod nadzorem inżynierów fabryki wykonali dwa prototypy Dudusia:
– Drugi, mniej zaawansowany egzemplarz zezłomowano. Jednak wysiłkiem wielu ludzi pierwszy prototyp udało się doprowadzić do lotu. Duduś – Kudłacz powstał w głowach młodych gniewnych ludzi, którzy lawirując kilka lat, aby „nie dać się skreślić” czuli w sobie jeszcze potrzebę chłonięcia nauk niedostępnych dla zwykłego „kujona”. M17 był to samolot eksperymentalny, bez przyszłości. Natomiast fakt, że w absurdzie głębokiego Peerelu mógł narodzić się taki projekt lotniczy i zostać zrealizowany, a nawet doprowadzony do oblotu graniczyło z cudem.
Nie wiem co jest miarą istnienia samolotu: czy definitywnie znika z lotnictwa wtedy gdy z powodów technicznych lub konstrukcyjnych okazuje się, że nie nadaje się do lotu i zostaje usunięty z ewidencji statków powietrznych, czy dopiero wtedy gdy przestanie istnieć w świadomości ogółu? Przecież „skasowane” samoloty sygnują różne instytucje, jednostki oświatowe, a nawet prywatne posesje. Ponadto są w muzeach lotnictwa lub służą dydaktyce. A może jednak samolot przestaje istnieć dopiero wówczas gdy fizycznie i doszczętnie zostanie zniszczony….
Co się stało z jedynym Dudusiem-Kudłaczem?
Nie tylko mnie frapowało to pytanie. Chociaż był to projekt doświadczalny i chyba realnie nikt nie liczył na jakąś szeroko zakrojoną produkcję to jednak w znacznej mierze dotyczył i odbywał się na Podkarpaciu. Losami M17 interesowano się również na forach lotniczych. Na forum lotnictwo.net pytał o niego Nuras:
Jako, że na ogół odnajduję na forum odpowiedzi na dręczące pytania pozwolę sobie zadać i to: gdzie jest Duduś Kudłacz? W necie są jedynie zerżnięte opisy z Biblioteczki Skrzydlatej Polski oraz jedno jedyne zdjęcie. Informacja mówi że w ’79 został przekazany politechnice w Rzeszowie. Jakie były jego losy? Został skasowany, leży gdzieś pod ścianą, czy po prostu trafił na śmietnik? Może ktoś ma jakieś zdjęcia?
Tuż po zamknięciu projektu budowy M17 trafił do Jasionki – najpierw jakiś czas stał na terenie ówczesnego Działu Prób w Locie rzeszowskiej WSK, w pobliżu Aeroklubu Rzeszowskiego. Jerzy Piekarz – ówczesny pilot z tego aeroklubu pamięta, że M17 służył tam jako stacja hamowniana – miał zamontowany jakiś silnik, któremu przedłużano resurs.
Potem samolot stał w pobliżu dawnej drogi startowej na lotnisku EPRJ (fot. 2), a następnie prototypowy PZL M17 SP-PEM znalazł się przed budynkiem nowopowstałego Ośrodka Szkolenia Personelu Lotniczego, jako wizytówka jednostki (co widać na fot.1 z zimy 1985/1986 roku). Samolot odwiedzały wycieczki szkolne. wspominając go Franciszek Strzelczyk napisał:
Widziałem go, a nawet siedziałem w środku, będąc na wycieczce szkolnej na lotnisku w Jasionce. Mógł to być rok 1980 lub 1981. Chyba moja 3 klasa podstawówki, a może już później. Obok Wilgi, An-2, Mi-2 robił wrażenie czegoś naprawdę wyjątkowego. A już się na samolotach „znałem”. Na pewno przedstawiono nam go jako M-17 Duduś.
Szkolący się tam nazywali go „studenciakiem”. Gdy OSPL przenosił się do nowej siedziby, do nowego budynku (obecnie to DS Awiata) powstałym obok dawnego samolot przeszkadzał. Sprzed ośrodka w Jasionce został usunięty prawdopodobnie w pod koniec 1986 lub na początku 1987 roku.
W OSPL pracował wtedy mechanik lotniczy z Przeworska. To właśnie tam trafił M-17. Możliwe, że to z tym mężczyzną nawiązał kontakt instruktor kierujący przeworską modelarnią lotniczą mieszczącą się w Domu Kultury. Jednym z jej członków był też Witold Trybalski, który uczestniczył w transporcie M17 z Jasionki do Przeworska:
– Przypuszczam, że ten samolot do naszej modelarni sprowadził ówczesny instruktor Andrzej Kurek. Ten człowiek miał kompletnego świra na punkcie lotnictwa. Dużo czytał i miał wielu znajomych w tej branży. Wydaje mi się, że Dudusia zabieraliśmy z Jasionki około 1986 roku, chyba późną jesienią. Stał wtedy gdzieś obok budynku OSPL-u. Przed naszym Domem Kultury prezentował się kilka lat. To był kompletny samolot, z wyposażeniem. Potem chcieli z niego zrobić pomnik gdzieś w Przeworsku. Jeden z kolegów modelarzy, który pracował w przeworskim technikum zabrał go tam do renowacji i słuch po nim zaginął.
W latach 80. modelarnia w Przeworsku miała umowę z Aeroklubem Rzeszowskim. Dzięki czemu członkowie mogli startować w zawodach modeli F2D pod auspicjami tego aeroklubu. Była to bardzo prężnie działająca jednostka skupiająca wielu fanatyków awiacji. Po latach, Andrzej Michalik – stawiający tam swe pierwsze kroki w modelarstwie lotniczym przejął kierownictwo nad tym miejscem i skojarzył M17:
– Pamiętam, że kiedyś w modelarni stał silnik 6-cylindrowy, belki, kadłub i skrzydła z M17. Niedawno przejmując modelarnię znalazłem elementy z tego samolotu: osłonę kabiny, ramkę, przedni nosek z mocowaniem reflektora, kołpak, zakończenia usterzenia poziomego i pionowego, osłonkę wlotu powietrza do kabiny z pleksi galssu oraz prędkościomierz z sondą. Chciałem to nawet przekazać do Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, ale najwyraźniej nie są zainteresowani takimi elementami. Co stało się z kluczowymi częściami tego samolotu, gdy wzięto go do remontu w technikum to nie wiem.
Emerytowany dyrektor tej szkoły nie przypomina sobie, aby w tamtych latach trafił do nich jakiś samolot. Przynajmniej oficjalnie… Natomiast w Archiwum Państwowym w Rzeszowie jest przechowywana dokumentacja techniczna samolotu M-17 – w tym rysunki i dokumentacja konstrukcyjna (patrz: szukajwarchiwach.gov.pl). Taka to lotnicza mikrohistoria z podkarpackiego. Nieco zrekonstruowana, ale nadal jakby otwarta. Mimo, że samolotu już nie ma…
Małe sprostowanie Andrzej Kurek…
Oooo! 😀 Dzięki Myślałam, że to ten pan właśnie, co na stronie internetowej modelarni jest wymieniony…
Szacunek za zdobycie unikalnych zdjęć M17 i zgłębienie jego historii aż do zniknięcia w Przeworsku.
Miałam z tego ogromną frajdę 🙂 Bardzo dziękuję za te słowa Panie Bogusławie.
Miałem okazję pracować nad tą konstrukcją. Byłem również świadkiem pierwszego oblotu Dudusia. Pilot oblatywacz musiał lecieć z głową przechyloną w bok gdyż kopułka kabiny była zbyt niska.
Śmigło zaprojektowane przez Instytut Lotnictwa w Warszawie nie dostarczało wymaganego ciągu, bowiem na skutek pomyłki w obliczeniach jego aerodynamiki pracowało na zakrytycznych kątach natarcia.
Dla młodego konstruktora, jakim wówczas byłem, lekcja z oblotu Dudusia była bardzo pouczająca: „rasowy” wygląd samolotu nie oznacza automatycznie doskonałych osiągów a funkcjonalność konstrukcji jest ważniejsza od wyglądu.